piątek, 5 lutego 2016

Recenzja: Black Mesa

Black Mesa "Early Access"
Uwaga! Niskie detale grafiki!

Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby Half-Life powstał w 20XX roku? Ja też nie, dopóki nie obejrzałem zwiastunów amatorskiego remake'u. Pobrałem, zagrałem i wróciłem do Half-Life: Source (z dodatkiem kilku modów). Pewnego dnia, Black Mesa trafiła na Steam, którą możemy kupić za "zaledwie" dwadzieścia euro. Serio? Dwie dychy? Czy warto "brać ją w ciemno", czekać na przecenę, a może ominąć szerokim łukiem? 



Half-Life (1998r)

Black Mesa powstała na silniku Source, który "napędza" Half-Life 2. Wydawać by się mogło, że nie pozwoli on na wiele. W końcu ma swoje lata. Pomyłka. Potrzeba dość mocnego komputera, żeby ujrzeć grę w pełnej krasie. Autorzy dodali wiele współczesnych "bajerów", dzięki czemu całość wygląda znakomicie (na filmikach, nie mogłem sprawdzić osobiście). Jestem pewien, że wersja finalna zostanie zoptymalizowana, a póki co, posiadacze laptopów powinni sprawdzić wymagania kilka razy, zanim chwycą za kartę kredytową/debetową. Ja zaryzykowałem i byłem zmuszony do gry na niskich detalach. Mogłem ją zwrócić ("Steam refund"), ale nie zniechęciło mnie to. Tak się bowiem składa, że Black Mesa jest rewelacyjna. No dobrze. Co uległo zmianie?

Half-Life: Source (2004r)

Cóż, lepiej zapytać o to, co pozostało bez zmian. Na dobrą sprawę, tylko fabuła i większość etapów. Dlaczego większość? Wiele z nich zmieniono na lepsze np. skracając nudne jak flaki z olejem "on the rail". Nie jest to jednak zmiana nieodwracalna. Black Mesa już teraz ma wsparcie "warsztatu", dzięki czemu można pobrać odpowiedni mod. Ci, którzy znają Half-Life'a na pamięć, zdziwią się. I to nie raz. Dla przykładu, łom znajdziemy nieco później niż w oryginale. Wiele lokacji stworzono od nowa, a część "podrasowano". Dodano także nowe pomieszczenia, w których znajdują się np. apteczki czy amunicja. Kilka razy musiałem znaleźć przedmiot, którym mógłbym zbić szybę. Martwy headcrab okazał się zbyt miękki ;) Pamiętacie moment, w którym po raz pierwszy spotykamy strażnika? Wystarczyło mu nie pomagać, aby zombie go zabiło, a pistolet trafiał w nasze ręce. Tym razem świetnie sobie radzi. A skoro jesteśmy przy AI. Jedną z najbardziej irytujących rzeczy, która wręcz torturowała gracza w oryginale, było podążanie naukowców, którzy mieli otwierać drzwi. Ucieszyłem się widząc, że na początku, tuż po "awarii" jeden z nich skorzystał ze skanera bez "zaproszenia". Pojawiło się wiele nowych twarzy, dodano mnóstwo znakomicie podłożonych głosów, kobiety... Trochę tego jest. Rzecz jasna, modele nadal się powtarzają, ale to nie "atak klonów". Ogromnym plusem jest rozwiązanie problemu z postaciami, które gryzły się "z dwójką" (Barney, Barney wszędzie!). Dla przykładu, już na początku spotkamy odmłodzonego Eli'ego Vance'a. I nie, nie pierwszą lepszą czarnoskórą postać, ale tego z "dwójki". 

Black Mesa (niskie detale, 2015r)

Silnik Source w dniu premiery Half-Life'a 2 robił ogromne wrażenie. Tutaj również możemy pobawić się rzucaniem przedmiotów (traficie kubkiem do śmietnika?) czy zakładaniu wiader na głowie (trudne, ale wykonalne). Ba, jedno z osiągnięć polega na "skorzystaniu z fizyki". Przebijanie się  przez szyby łomem lub jakimś przedmiotem zachęca do eksploracji, tym bardziej, że dzięki temu można wejść do miejsc, które w oryginale były niedostępne. Gra stała się wyraźnie trudniejsza. Późniejsze znalezienie łomu to nie jedyne utrudnienie. Amunicji jest zdecydowanie mniej, niż w oryginale. I jeszcze jedno. Latarka nie pobiera już energii z kombinezonu. Możemy świecić do woli. Autorzy obiecują dziesięć godzin świetnej zabawy. Coś mi mówi, że w moim przypadku będzie to co najmniej piętnaście (tak, nie ukończyłem jeszcze gry, ale już teraz wiem, że finalna wersja rozłoży nas na łopatki). Największe zaskoczenie czekało mnie w "kompleksie biurowym". Gdy tylko podpaliłem zombie za pomocą flary, natychmiast uruchomiły się zraszacze! Niby nic, a cieszy oko. Swoją drogą, wydają z siebie o wiele lepsze dźwięki niż w oryginale czy "dwójce". 

Świetny "bajer"

Niestety, ale brakuje mi kilku rzeczy. Przede wszystkim celowania przez przyrządy. Wiele osób twierdzi, że "niszczy to old-schoolowość Half-Life'a" czy "nie zmienia celności = po co to wprowadzać"? Odpowiedź jest prosta. Żeby tacy jak ja, bawili się jeszcze lepiej. Możliwość wyłączenia celownika sprawiałaby jeszcze więcej "radochy". Argumenty typu "do jakiego klawisza to przyczepisz?" są nieaktualne i bezsensowne. W dzisiejszych czasach, nawet najtańsze myszki posiadają dodatkowe przyciski. Korzystam z nich w wielu "shooterach". Spory minus. Kolejny to zachowanie "mundurowych". Nadal ścigają gracza. Po zdobyciu strzelby można ich likwidować jednego po drugim (old-school pełną gębą :/ ). Szkoda, że nie zachowują się tak, jak przeciwnicy z Half-Life'a 2, którzy nie grzeszą inteligencją, ale nie pchają się pod lufę. 

Miło zobaczyć znajomą twarz

Podsumowując. Czy warto kupić Black Mesę? Moim skromnym zdaniem... nie. Dlaczego? Jak dobra by nie była, dwadzieścia euro, to zdecydowanie zbyt wiele (tak jak swego czasu osiemdziesiąt za Planetary Annihilation). Owszem, autorzy włożyli w nią mnóstwo pracy, ale mimo wszystko, to zbyt wiele. Tym bardziej, że jest niedokończona - brakuje etapu Xen. Niestety, ale prace trwają i trwają, a końca nie widać. Informacji o jakichkolwiek postępach również. Nie żebym za nim tęsknił - nigdy go nie lubiłem, ale mimo wszystko to spory brak. Na dzień dzisiejszy, lepiej poczekać na obniżkę lub wydanie pełnej wersji. Wówczas (znakomita i niesamowicie grywalna) Black Mesa będzie warta swojej ceny. 

Pracownik miesiąca. Ani drgnęła

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz