wtorek, 10 listopada 2015

Recenzja: Minionki (DVD)


W wielu animacjach pojawiają się postaci, które ku zaskoczeniu twórców stają się gwiazdami. Doskonałym przykładem są pingwiny z Madagaskaru. Dorobiły się własnego serialu oraz filmu, który był po prostu przeciętny. Jak to jest z Minionkami



Minionki są prequelem jedynki. Od zarania dziejów, celem istnienia tych stworzeń było posiadanie i zaspokajanie potrzeb swojego pana. Wrednego, budzącego strach, a przede wszystkim nikczemnego do szpiku kości. Znalezienie go, to drobnostka. Utrzymanie... Cóż. To już inna para kaloszy. Minionki bez mistrza skazane są na zagładę. Aby temu zapobiec, trójka śmiałków wyrusza w świat na poszukiwanie mistrza zła, kogoś, komu z radością będą służyć. Jak nie trudno się domyślić, nie będzie to takie łatwe. 

 W tej sytuacji, należy: 
A) Gonić T-Rexa
B) Wrzasnąć: "la boss!!!"
C) "Ani drgnąć, jest wyczulona na ruch"
D) Na dobrą sprawę, wszystkie odpowiedzi są poprawne

Głównymi bohaterami są Stuart, Bob oraz Kevin. Na szczęście po wielu... powiedzmy "mniej udanych próbach" znajdują potencjalnego kandydata. A raczej kandydatkę - Scarlet. Więcej nie zdradzę. W porównaniu do poprzednich części, fabuła nie zachwyca. O ile początek rozbawił mnie do łez, to później było zdecydowanie gorzej. Najgorsze jest jednak to, że pomijając trzy "żółte fasolki", postaci są płaskie, bez wyraźnie zarysowanego charakteru. Wredna postać jest wredna, miła zawsze miła. Daleko im do Gru czy rozbrykanych siostrzyczek. 

Akcja rozgrywa się na przełomie lat '70 i '80, dzięki czemu autorzy mogli pozwolić sobie na kilka zabawnych nawiązań. Są dość oczywiste, ale miło je zobaczyć. Co prawda, film przebija n-te części Shreka czy Epoki Lodowcowej, ale w porównaniu do "jedynki" i "dwójki" czegoś tu brakuje. A może kogoś? Taa... Zdecydowanie kogoś.  

Budowa piramid, to nie ich specjalność ;)

Minionki tak w polskiej (o której za chwilę) jak i angielskiej wersji mają swój własny język. Istny bełkot, do którego wpleciono słowa z wielu innych: francuskiego, angielskiego, niemieckiego i diabli wiedzą jakiego jeszcze. Efekt końcowy jest rewelacyjny. O dziwo, da się to wszystko zrozumieć! Co prawda pojedyncze słowa, ale jednak. "Luka na me, la banana. Niam niam!". Muzyka delikatnie nawiązuje do "następnych" części, ale autorzy postawili na brzmienia z tamtego okresu. Brawo. 

Nie ma to jak leczenie na NFZ...

Będę z Wami szczery. Nie cierpię dubbingu. Jak dobry by nie był, nigdy nie dorówna oryginałowi. Doskonałym przykładem jest Gru z "sequeli", którego pozbawiono rewelacyjnego akcentu. Najbardziej cierpią jednak na tym gry językowe. Pamiętacie przygłuchego doktora Nefaro, który miał zbudować dartgun, a usłyszał... Efekt końcowy zwalał z nóg, ale nie o to chodziło "zleceniodawcy". Śmierdząca sprawa ;) Co więcej na płytach nie ma nadruków z tytułem. Tylko ci, którzy widzieli film, będą wiedzieli, który jest który. Do rzeczy. Polska wersja jest po prostu dobra. Nie wyróżnia się niczym specjalnym, postaci poboczne są w porządku. Największą zaletą jest fakt, że z drobnymi wyjątkami, nie tknięto języka minionków. Pora na sprawy techniczne. 

Dasz "lajka"?

Bez względu na to, czy kupicie ten film w czasopiśmie, czy Lidlu, wydanie jest identyczne - używane od kilku lat: "książka + film". W tej pierwszej znajdziemy nudne informacje o bohaterach czy zabawy dla najmłodszych. Na szczęście mam opakowanie mieszczące 3 DVD. Mogę trzymać "trylogię" w jednym miejscu :) Niestety, ale liczba dodatków woła o pomstę do nieba. Jeden "mini-film", komentarz oraz... chwila. To by było na tyle (może o czymś zapomniałem)?

Minionek w wielkim mieście.

Stojąc przy kartonowej "półce" postanowiłem sprawdzić, jakie są różnice pomiędzy edycją DVD a Blu-ray. Ta druga to jakaś paranoja. W środku znajdziemy wersję 3D oraz 2D. Niestety pudełko jest zbyt cienkie - połowa "standardowego" opakowania. Płyty dosłownie wypychały się na wzajem! Pudełka z filmem były najzwyczajniej w świecie wypukłe! O ile w takim Empiku można złożyć reklamację (pęknięty krążek), to załatwienie tego w takim molochu graniczy z cudem. Edycje Blu-ray mają zwykle o wiele więcej dodatków, prawda? W tym przypadku to "aż" trzy krótkie animacje, interaktywna zabawa oraz coś, co zabierze nas do świata Minionków. Niestety nie wiadomo czy dodatek ten, ma trzy czy trzydzieści minut. Jakby tego było mało, spis wersji językowych jest niemal nieczytelny. Sprawdziłem na kilku egzemplarzach. Rozumiem, że za 40 złotych nie można oczekiwać cudów, ale to lekka przesada. 

 Hmm... wyglądają znajomo.

Podsumowując. Minionki są gorsze od poprzednich dwóch części, ale z pewnością nie są złe. To zabawna animacja, na którą warto wydać 30zł. Jeśli ktoś chce zaryzykować i ma możliwość obejrzenia go w 3D, może zaryzykować. Na moim 21 calowym TV nie zobaczę większej różnicy. 

Ocena: 7/10

I jeszcze jedno. Przed "seansem" możemy obejrzeć kilka zwiastunów. Większość z nich nie zasługuje na większą uwagę, ale jeden oglądałem kilka razy. Pamiętacie Toy Story, w którym zabawki ożywały, gdy "właściciela" nie było w domu? Tutaj będziemy mieli podobną sytuację, ale ze zwierzętami. Jakiej muzyki słucha pudel? Co robi kanarek? Odpowiedzi na te pytania poznamy w 2016 roku. Oby film nie dołączył do "zaszczytnego" grona: "zwiastun lepszy niż film". 

Kusi, oj kusi...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz