wtorek, 29 września 2015

[Recenzja] MLP:FiM s.5, odc. 16: "Made in Manehattan"

Ta radość z wyjazdu...

Made in Manehattan

Nie oszukujmy się. Odcinek czternasty ("Canterlot Boutique") był katastrofą. Czy "szesnastka" jest lepsza? No jak nie, jak tak!  Nie sztuką byłoby zrobienie lepszego, a gorszego odcinka. Jak jest tym razem? Możemy odetchnąć z ulgą. Nawet najwięksi zwolennicy "teorii Rarity" będą musieli przestać dramatyzować i rzucać na pojawiające się ot tak "kozetki". 
  
No dobrze, ale o co chodzi z tą całą "teorią Rarity"? Wielu miłośników wychodzi z założenia, że każdy odcinek poświęcony właśnie niej, jest spisany na straty. I tak uprą się przy swoim, ale niech rzucą się na "kozetkę" krzycząc: "THIS IS THE WORST POSSIBLE THING!!!" A jak wygląda to trzeźwym, zdrowym okiem? Po kolei.
Twilight, w Fakcie napisali, że mamy romans.

Fabuła tego odcinka daje radę. Wszystko zaczyna się od tego, że Twilight jest znudzona do tego stopnia, że zaczyna mieć halucynacje i widzi jakieś napisy w prawym dolnym rogu. Ok, a tak na serio. Mapa wzywa Applejack oraz Rarity do Manehattanu. Je i tylko je. Naszej lawendowej księżniczce, będzie musiało wystarczyć podziwianie wyimaginowanego napisu. W tym czasie, "Rarcia" i "Jabłonka" muszą pomóc sympatycznej Coco Pommel. Niestety wychodzi im to jak pływanie kamieniom. Oczywiście i tak znajdą rozwiązanie, ale najważniejsze jest to, że w końcu mamy jakiś morał. 

Perfekcyjna pani domu zeszłaby na zawał...

Największą zaletą odcinka jest fakt, że nasza projektantka mody jest sobą. Nie zabrakło "dram", hojności czy wściekania się. W przeciwieństwie do poprzedniego koszmaru, nie była płaska jak naleśnik. Coco potrafiłaby zauroczyć nawet największego twardziela, w którego żyłach płyną odżywki pomieszane z Red Bullem. Diabetycy, uważajcie na tą chodzącą słodycz. Applejack natomiast, rozbroiła mnie swoją próbą przejścia na światłach. Tak się zastanawiam czy Manehattan nie powinien być odpowiednikiem Tokio. Tam też "na zielonym" przepływa fala przechodniów. Zakończenie nie jest naciągane, wszystko trzyma się kupy i... wiecie. Mówiąc krótko, kolejny przyjemny odcinek. Ba, pojawiły się nawiązania, za którymi tak tęskniłem!

"I'm singing in the..." Zubilewicz, dawaj deszcz!

Podsumowując. Made in Manehattan to odcinek z gatunku "porządna rzemieślnicza robota". Innymi słowy: jest dobrze, ale brakuje "tego czegoś". Dobra realizacja, mnóstwo świetnych scen, ale mimo to... czegoś mi brakowało. Może Manehattan "psuje" klimat MLP:FiM?

Ocena: 6/10 ("wyższe stany średnie")

Budowlaniec? Może i przystojny, 
ale byle drzewo sadzi trzy miesiące.




2 komentarze:

  1. "Wszystko zaczyna się od tego, że Twilight jest znudzona do tego stopnia, że zaczyna mieć halucynacje i widzi jakieś napisy w prawym dolnym rogu. OK, A TAK NA SERIO. Mapa..."

    Caps lock mój. To wygląda tak, jakbyś traktował swojego czytelnika jak idiotę, który nie załapie żartu ._. Przez całą recenzję nie wymieniasz rónież ani jednej wady odcinka, a na samym końcu odejmujesz aż cztery punkty za bliżej niezidentyfikowane "coś", czego ci brakowało. Moja sugestia - postaraj się lepiej uzasadniać oceny albo po porstu zrezygnuj z przyznawania punktów, bo...

    ...poza tym tekst bardzo dobrze się czyta :) Czekam na następne.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Powiem" tak - chciałem uniknąć spoilerów. Wiele osób czeka na wersję z napisami. Do tej pory, najczęściej pisałem o grach, a tam mogłem opisać wady. Co do stwierdzenia "ok, a tak na serio..." - nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Po prostu chciałem jakoś oddzielić tego suchara od reszty. Mógłbym napisać coś w stylu: "wracając do...". Prawdę mówiąc nie wiem jak miałbym zastąpić to "a tak na serio" ;) Po prostu zobaczyłem, że wyszedł mi fajny screen, postanowiłem jakoś do niego nawiązać.

    OdpowiedzUsuń