niedziela, 25 września 2016

Recenzja: Sekretne życie zwierzaków domowych (2D)

Film twórców "Minionków" = doskonały film?

Zacznijmy od tego, że po prostu uwielbiam Minionki. O ile najnowsza odsłona była zaledwie dobra, to poprzednie dwie, doskonałe. Gdy przed seansem "GW: Przebudzenia Mocy" ujrzałem zwiastun "Sekretnego życia..." byłem pewien, że to będzie coś... No właśnie. Jakiego?


Lepiej nie denerwować tej słodziutkiej kuleczki.

"Sekretne życie..." ukazuje to, co robią nasze pupile gdy pójdziemy na uczelnię czy do pracy. A wyrabiają takie rzeczy, o których "nawet największym fizjologom się nie śniło". Brzmi znajomo? Tja... "Toy Story". W pewnym sensie coś w tym jest, ale czy warto czepiać się czegoś na siłę? Wielu narzekało na najnowsze "Gwiezdne Wojny". Pamiętacie, co mówiono o "Avatarze"? I co z tego, skoro takie kopiowanie przynosi znakomite efekty. No dobra. W tym ostatnim przypadku jedynie efekty 3D. W końcu pracowali nad nimi +/- 11 lat (reszcie poświęcono "aż" rok). Wracając do "Zwierzaków...". 

I jak tu jej nie kochać?

Życie Maxa, głównego bohatera, jest po prostu idealne. Wygodne "wyrko", pełna miska i ona... Ukochana pani, która kocha jego. Czego chcieć więcej? Ach tak, całodobowej obecności Katie, która na jego nieszczęście musi wychodzić do pracy. Nic to, sterczenie pod drzwiami i oczekiwanie na powrót nie jest takie złe, ale są o wiele fajniejsze rzeczy do robienia. Jego znajomi - swoją drogą, niezła ekipa - wiedzą jak się rozerwać. Niestety, pewnego dnia idealne życie "Maxia" zostaje wywrócone do góry nogami i przygniecione (dosłownie) przez wielkiego, włochatego Duke'a, nowego "kolegę". Jak nie trudno się domyślić, początki znajomości nie będą łatwe. Ubieganie się o względy Katie skończy się fatalnie, ale tak zupełnie przy okazji rozpocznie przygodę, której nie zapomną do końca życia.


Kusi, oj kusi...

Największą zaletą "Zwierzaków..." są postaci. Co my tu mamy? Przeuroczą suczkę, która skrywa w sobie dziką bestię. Zdenerwowana potrafiłaby doprowadzić do płaczu nawet lwa. Jamnika zakochanego w mikserze (ach te masaże), spasioną kotkę gardzącą zabawkami psów (co innego laser) czy psa twierdzącego, że wiewiórki to zło wcielone. Cała ta ferajna będzie musiała połączyć siły, aby pomóc przyjaciołom: Maxowi oraz Duke'owi. Co prawda, daleko im do postaci z absolutnie genialnego "Zwierzogrodu", Nie są tak zabawne, ich charaktery złożone, nie przechodzą też żadnej przemiany i nie łamią stereotypów Nie jest jednak aż tak źle. Ot, kolejna animacja z sympatycznymi bohaterami w roli głównej. A propos "Zwierzogrodu" - brawa dla tłumaczy, którzy (nazywajmy rzeczy po imieniu) spieprzyli dwuznaczność tytułu. Powinni pozostawić go w oryginale.

Istny mistrz Yoda. Może i stary, ale warto go posłuchać.

W dzisiejszych czasach animacja nie robi już na nikim wrażenia. Kolejna bajka stworzona na komputerze. Widzieliśmy i zobaczymy dziesiątki kolejnych. Nie wyróżnia się ona niczym szczególnym. Wiele scen powstało z myślą o 3D, co wręcz rzuca się w oczy. Nie było tu też żadnej, którą chciałoby się obejrzeć ponownie. Mówiąc krótko: "nihil novi". Oprawa dźwiękowa to również standard. Niewiele współczesnych animacji może pochwalić się chociażby jednym, wpadającym w ucho utworem czy motywem. Kraina Lodu jest moim zdaniem przereklamowana (w końcu jest adresowana do dziewczynek), ale utwór "Let it go" oraz towarzysząca mu scena, to po prostu arcydzieło, które wryło się w moją pamięć na dobre. Wypadałoby napisać coś o dubbingu. Nie lubię go (w ogóle), ale ten był zaskakująco dobry. Głosy dobrano znakomicie, a drąca się Bridget była rewelacyjna (Agnieszka Mrozińska, która użyczyła jej głosu nie miała lekko). 

Ja po 5 minutach filmu. Będzie się działo.

Humor... Ech. Humor w tego typu produkcjach odgrywa ogromną, wręcz kluczową rolę. Dzieciaki - pomijając wycieczki szkolne - nie idą do kina same. Autorzy powinni postarać się o coś, co rozbawi starszego widza. Obie części "Despicable me" ("Jak ukraść Księżyc" - no błagam...) rozbawiły mnie do łez. Uśmiałem się też przy "Jak wytresować smoka" oraz "Zootopii". W przypadku "Zwierzaków"... siedziałem z grobową miną. No dobrze, kilka razy parsknąłem pod nosem, ale trudno to nazwać śmiechem. Co gorsza, najlepsze sceny trafiły do zwiastunów. 

Ja podczas wychodzenia z sali kinowej.

"Sekretne życie zwierzaków domowych" to świetny, pełen gagów, akcji i efektownych scen film... Ale dla maluchów. Starsze rodzeństwo czy rodzice nie znajdą tu nic dla siebie. Ot prosta historyjka o przyjaźni, miłości i dążeniu do celu, którą okraszono "dziecięcym humorem". Czy mogę polecić ten film? Tak. Pod warunkiem, że pójdziecie na niego z myślą o dziecku/rodzeństwie. A sobie kupcie popcorn. Ten największy. 

Ocena: 8+/10 (dla najmłodszych)
Ocena: 6/10 (dla reszty)  


  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz