poniedziałek, 14 marca 2016

[Opinia] Co się dzieje z grami?

Połączenie zostało zerwane...

Dawno, dawno temu, autorzy gier słuchali uwag swoich "klientów", robili wszystko aby ich produkcje żyły jak najdłużej. Edytor poziomów (i nie tylko) był czymś normalnym. Dzięki nim, mamy chociażby kultowego Counter Strike'a. Dziś? Coś, co dawniej było nieodłącznym elementem produkcji, jest powodem do chwalenia się na targach E3. Niestety, ale to nie jedyna rzecz, która sprawia, że gry schodzą na psy. 
The Crew. Walczysz o pierwsze miejsce, a tu...

Dawno, dawno temu, gry zabezpieczano numerami seryjnymi. Piraci szybko tworzyli generatory kodów. Deweloperzy i wydawcy musieli działać. W jednej z gier należało przepisać wskazane słowo, które znajdowało się w instrukcji obsługi. Do sieci trafiły skany. Zabezpieczenie szlag trafił. Nieco później, powołano do życia coś, na co narzekali wszyscy - "Star Force". W teorii miał uniemożliwić grę z wirtualnego napędu. I tak też było. Piraci musieli odpinać te fizyczne aby uruchomić dany tytuł. "Wypalone" płyty nie działały (w teorii). Niestety, ale program bardzo często uznawał oryginały, za "lewe" kopie. Na szczęście wyleciał równie szybko co się pojawił. Kilka lat temu, ktoś wpadł na "genialny" pomysł - konieczność łączenia się z serwerem. Początkowo nie było to takie złe (co nie oznacza, że dobre), ale dziś jest wrzodem na dupie. Posunięto się o jeden krok za daleko. Aby zagrać w grę, która nie posiada trybu multiplayer, należy połączyć się z serwerem (Far Cry Primal). Kilka lat temu, nawet tytuły stworzone z myślą o pojedynkach w sieci pozwalały grać z botami (Unreal Tournament 2004, Trackmania i inne). Kilka dni temu zastanawiałem się jaką grę kupić: Trackmania Turbo czy Farming Simulator 2015. Jako fan serii skłaniałem się ku tej pierwszej (magnetyczne tory, jazda do góry nogami!), ale gdy dowiedziałem się, że wymaga Uplay, natychmiast zrezygnowałem z zakupu. Wolę wozić obornik niż rzucać łajnem widząc napis: "nie można nawiązać połączenia z serwerem". To, co miało chronić przed piractwem, zachęca do niego. Coście kurwa narobili...

Dzięki Ubi...

Warto wspomnieć o odebraniu możliwości "stawiania" własnych serwerów, dzięki którym gry żyły latami. Większość wydawców postanowiła uruchomić własne. Rzecz jasna, po kilku latach zostają zamknięte, ponieważ potrzebuje ich rozdmuchana nowość. Przykład - Burnout Paradise to doskonałe wyścigi zręcznościowe. Większość DLC jest świetna (Big Surf Island - 1/3 miasta z oryginału), ale dziś nie da się ich kupić. Zamknięto serwery i dupa blada. Dziękuję EA. Chciałem dać wam zarobić, ale skoro nie chcecie, to nie... Wydawajcie dalej te badziewne NFSy. Swoją drogą, najnowsza odsłona wymaga stałego połączenia z internetem. Brawa za dołączenie do stowarzyszenia idiotów. 

Smutna prawda o Battlefront (3)

Dlaczego w ogóle o tym piszę? Dla większości graczy te rzeczy są oczywiste. Kupiłem PS4 na którą póki co, nie ma porządnych wyścigów, a te które wydano... cóż. Są złe same w sobie - NFS: Rivals się zacina (na konsoli!), NFS, który miał być "nową wersją" doskonałego Underground 2 rozczarował. Inne gry padły ofiarą debilnych pomysłów -  NFS (no dobra, nie jest AŻ taki zły) The Crew, Trackmania Turbo. Wszystkie te produkcje łączy jedno - konieczność połączenia z serwerem. Po jaką cholerę? EA twierdzi, że "to Autolog nowej generacji. Zawsze jesteś online". No dobra, tylko po co mi to? Za przeproszeniem, mam to w dupie. Nie powiem, ujrzenie jak daleko skoczył kumpel (NFS: Most Wanted) czy jaki czas osiągnął to ciekawy DODATEK, który motywuje, ale da się żyć bez niego. Chcę się po prostu ścigać, a nie akceptować/odrzucać zaproszenia "anonimów". Czy oni chcą zrobić z gier Facebooka? "Ilu masz znajomych? Stu. A ilu znasz na serio, chociażby tylko z forum? Trzech" Tak to widzę. Wspomniane wyścigi to nie World of Warcraft. I jeszcze jedno. Gdyby te wszystkie serwery były stabilne... U EA nie jest tak źle, ale opinia o Ubi nie jest najlepsza. Delikatnie rzecz ujmując.

Autor przesadził, ale coś w tym jest

Warto wspomnieć o DLC, z którym bywa różnie. Czasami są świetne, innym razem to powód do kpiny (zbroja dla konia z Obliviona). Dawniej edytory pozwalały na stworzenie darmowych, doskonałych dodatków i modyfikacji. Wspominałem już o CSie. Ba powstały do niego modyfikacje... Mody do modów. Miłośnicy nowych FPSów są skazani na łaskę deweloperów. "Ile będzie i jak drogie będą DLC"? W przypadku np. Unreal Tournament 2004 takie pytanie nie ma sensu. Dodatki należy liczyć w tysiącach, a wszystkie są darmowe. Taki "staroć" jak pierwszy UT nadal jest popularny czego nie można powiedzieć o nowych FPSach. Wydawca zamknie serwer i to by było na tyle. 

Śmiech przez łzy. Ludzie narzekają, ale kupują...

Kilka lat temu pojawiły się pierwsze wiadomości dotyczące trzeciej części Star Wars: Battlefront. Nie dość, że tym razem robiono ją "na serio", to autorami było studio DICE, goście od serii Battlefield. To bardzo utalentowana ekipa. Co mogło pójść nie tak? Prawie wszystko. Niejaki "Angry Joe" (polecam jego kanał na YouTube) podsumował grę dwoma słowami. I tu (wulgarny) cytat: "spierdolili to". Poprzednia odsłona była lepsza pod niemal każdym względem. Zawierała coś, czego nie było w "restarcie": okres wojen klonów, kampanię dla jednego gracza, możliwość gry z AI, mnóstwo pojazdów, wiele map, wsparcie modów... Wymieniać dalej? DICE, a raczej EA zrobiło z Battlefielda (3) coś w rodzaju Simsów - podstawowa wersja przypomina demo, resztę trzeba dokupić. I te chore edycje: standardowa, w której nie ma praktycznie nic, "kolekcjonerska" z idiotycznymi dodatkami oraz "super-kolekcjonerska". Osoby, które kupiły "standardową" miały przerąbane, ponieważ jednym z bonusów (piekielnie drogich) "edycji rozszerzonych" był pistolet Hana Solo. Był zbyt potężny i dawał ogromną przewagę. Tryb "singleplayer"? AŻ cztery mapy. Szkoda, że gra sprzeda się znakomicie, czego skutkiem będą kolejne Battlefronty.   


Kończąc te nudne "gorzkie żale" napiszę tylko, że z roku na rok jest co raz gorzej. Dajemy się dymać bez mydła, a deweloperzy o tym wiedzą. Gdyby taki Battlefront, przez debilne pomysły EA/DICE sprzedał się fatalnie, dałoby im to do myślenia. Reszcie też. Cytując pewnego pana z filmu Chłopaki nie płaczą: "gotowi pomyśleć (gracze), że my (deweloperzy) tu jesteśmy dla nich..." Owszem. Kiedyś byli. Kiedyś...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz