czwartek, 25 lutego 2016

Recenzja: Hitman: Agent 47

Hitman: Agent 47 (film)

"Wirtualny horror" miał dotyczyć gier, ale tym razem zrobię wyjątek i "na warsztat" wezmę film. Ekranizacje to najczęściej kompletne niewypały. Powody są dwa. Po pierwsze, dany tytuł nie nadaje się na stworzenie filmu (Dead or Alive, Doom). Po drugie, autorzy nie do końca wiedzieli co przenoszą na srebrny ekran. Hitman: Agent 47 należy do tej drugiej kategorii.  



Taki z niego "47" jak z Froda, Gordon Freeman

Kilka lat temu powstała pierwsza ekranizacja, która była po prostu żałosna. Ta jest jeszcze gorsza. Fabuła nie powala, ale na szczęście ma "ręce i nogi". "47" otrzymuje zadanie ochrony córki pewnego naukowca przed "Syndykatem", organizacją pragnącą poznania tajnik tworzenia "agentów". Oglądając film zadałem sobie pytanie: "czy oni wiedzieli co ekranizują?" Raczej nie. Zobaczyli kilka zrzutów ekranu, obejrzeli dwie, czy trzy wideorecenzje, a następnie doszli do wniosku: "aha, to gra o łysym gościu w garniaku, który jest płatnym zabójcą. Pewnie jakimś nadczłowiekiem, czy coś. Taki Neo wśród asasynów". Każdy, kto zagrał w choć jedną część, zobaczy jak wiele "wspólnego" ma film i gra. Podpowiem - prawie nic. 

"Hitman: Profanacja"

Scena, z której kadr możecie zobaczyć powyżej, to istny nóż wbity w serce fanów serii. Aż chciałoby się powiedzieć: "Hitman (gra) to nie cholerny niskobudżetowy Matrix!!!" Agent "47" wykorzystuje spryt, improwizuje "wypadki", przemyka niezauważony... W filmie tego nie ma. Producenci ukazali go jako twardziela, który posiada szósty zmysł, zawsze trafia i zachowuje się niczym Neo. Pamiętacie genialnego Leona Zawodowca? Oglądając go po raz n-ty, właśnie tak wyobrażałem sobie ekranizację gry, a nie upośledzone dziecko Rambo i Matrixa. Aktor wcielający się w "agenta", kompletnie do niego nie pasuje. To łysy Legolas, który stara się być chłodnym draniem, ale jego głos mu na to nie pozwala. Chłopina robi co może, ale jak to mawiają: "wyżej dupy nie podskoczysz". Wygląd również odbiega od tego, co mogliśmy zobaczyć w grze. Tatuaż, garnitur i czerwony krawat to za mało. 

"47" medytuje nad swoimi zabawkami...

Nieodłącznym elementem w grze były najróżniejsze "gadżety". W filmie też są. Jest tylko jeden problem. O ile w "oryginale" istniały lub mogły istnieć w rzeczywistości, to w ekranizacji są zbyt futurystyczne. Stół z dotykowym ekranem? Karabin snajperski strzelający w głowę po namierzeniu laserem? Serio? Zdaję sobie sprawę, że technologia poszła do przodu, ale nie oznacza to, że należy pakować ją do filmu. Czy twórcy tego "dzieła" nie mogli pozostać przy realiach gry (chloroform, trucizny itd.)? Jedyne co pozostało to pistolety oraz garota. Aż strach pomyśleć, co moglibyśmy zobaczyć w ekranizacji Mass Effect

Wygląda jak podstarzały "47". Dawać go do filmu. 

Film pęka w szwach od scen, które są tak idiotyczne, że aż zabawne. Antyterroryści trafiają we wszystko, tylko nie w bohatera, Najwidoczniej zatrudniono "misiaczków", dano im stroje oraz nieco inne "suszarki". Bardzo często "47" wyginał się tak, jakby jego kości były z gumy. Dobiło to znakomitą postać, jaką jest bohater gier. Mało tego. "Agent" trafiał w każdego, ale w kluczowych momentach chybiał, tak jakby oddawał strzały ostrzegawcze. Postaci drugoplanowe, które posiadają umiejętności rodem superbohaterów z komiksów Marvela to przysłowiowe "gwoździe do trumny". Nie przypominam sobie nic, co zasługiwałoby na pochwałę. Co prawda "47" tak jak w grach zmieniał ubrania, ale w ekranizacji było to niesamowicie sztuczne. 

Trafić z kilkuset metrów, chybić z kilku...

Czasami nawet w największych gniotach, jest coś, co zasługuje na pochwałę. Doskonałym przykładem jest Doom. Film sam w sobie jest beznadziejny, ale sekwencja z perspektywy pierwszej osoby była znakomita. W omawianej produkcji nie ma nic, o czym warto wspomnieć. Kreacje postaci leżą i kwiczą. Główny bohater nie pasuje do roli. Antagoniści przypominają "tych złych" z kreskówek. Efekciarstwo przebiło to, co serwuje M. Bay. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Podsumowując "Hitman: Agent 47" to profanacja serii doskonałych (z drobnymi wyjątkami) gier. Mam nadzieję, że już nikt, nigdy jej nie tknie. To samo tyczy się Silent Hill. O ile pierwsza część była bardzo dobra, to druga wołała o pomstę do nieba. 

Ocena - 2/10 (za garotę i pistolety). 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz